O tym, że pan Stanisław postanowił spełnić swoje marzenie z dzieciństwa pisaliśmy w artykule: https://lancut.gada.pl/aktualnosc,1226,0,0,0,Lancucianin-wyruszyl-w-podroz-marzen-skladakiem-nad - morze.html. Dzisiaj w rozmowie z miłośnikiem Wigry 3 ujawniamy szczegóły przedsięwzięcia.
KP: Skąd pomysł na taką wyprawę?
SJ : To się wzięło stąd, że jako dziecko dostałem składak Wigry 3 na komunię i myślałem, że jak będę duży to tym rowerem pojadę nad Morze Bałtyckie. O tym pomyśle zapomniałem, po czym jakoś tak w zeszłym roku kolega mi przypomniał, że miałem kiedyś taki pomysł i stwierdziłem, że jestem już na tyle stary, że muszę część tych marzeń z dzieciństwa spełnić. Ponadto najpierw zauważyłem, że szybciej do pracy jest mi się dostać rowerem niż samochodem, co skłoniło mnie jeszcze bardziej do dokonania zakupu. Nie należę też do stowarzyszenia rowerowego, moja wyprawa była całkowicie prywatna i dlatego zdziwiłem się rozgłosem. Zaskoczeniem był także materiał w Teleexpresie oraz komitet pożegnalny tu z Łańcuta i powitalny nad morzem.
KP: Ile trwały i jak wyglądały przygotowania?
SJ: Rok temu niemalże codziennie zacząłem jeździć wieczorami - bez względu na warunki atmosferyczne. Na początku z wielkim trudem dojeżdżałem do Woli Dalszej, później zacząłem zapuszczać się coraz dalej, aż w końcu kondycja pozwoliła mi na bezproblemowy przejazd do Żołyni i z powrotem na składaku. Wyjeżdżałem rano w okolicach godz. 6:00 i starałem się zatrzymywać, gdy się już ściemniało. Moja najkrótsza dzienna trasa to 65 kilometrów, ale zazwyczaj było to od ok. 90 do 140 km. Podróż zajęła w sumie 9 dni: 8 jazdy i 1 dzień postoju w Warszawie na sprawdzenie stanu roweru oraz chwilę odpoczynku.
KP: Jak wyglądały noclegi?
SJ: Z racji tego, że pracuję i mam rodzinę, nie mogłem pozwolić sobie na narażanie swojego zdrowia. Część nocy przespałem
u znajomych i rodziny po drodze, a resztę w hotelach. Zarezerwowałem sobie miejsca do Warszawy, a później wybierałem miejsce na nocleg spontanicznie, kiedy mogłem przewidzieć miejsce kolejnych postojów.
KP: Co Pan czuł po dotarciu do celu i jak wyglądał przyjazd?
SJ: Szczerze, wzruszyłem się, gdy po całym ciężkim wysiłku zobaczyłem Dar Pomorza. W Gdyni powitał mnie pan Zygmunt Żmuda-Trzebiatowski, Przewodniczący Rady Miejskiej, Dyrektor Zarządu Dróg i Zieleni Miejskiej oraz Rowerowa Gdynia - nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Z powrotem wróciłem już autem. Najśmieszniejsze jest chyba to, że w Gdyni byłem tylko 15 minut, gdyż zaraz musiałem wracać. Wiem, że spełniłem swoje marzenie i pokazałem, że jest możliwe realizowanie nawet najbardziej szalonych pomysłów! Niektóre marzenia warto spełniać, nawet po trzydziestu latach.
KP: Jak sobie Pan radził z technicznymi problemami?
SJ: Właśnie ostatni odcinek mojej trasy był najbardziej nerwowy, ponieważ 100km od morza rower mógł całkowicie odmówić posłuszeństwa.... jechałem na "flaku"! Drugim problemem była sytuacja, kiedy w powiecie grójeckim złapał mnie uciążliwy deszcz, musiałem skorzystać z serwisu na wymianę wianków w korbie. Nieraz było tak, że zatrzymywałem się w pobliskich sklepach rowerowych, by kupić i wymienić jakieś części. Obsługa przeważnie reagowała dużym zaskoczeniem widząc człowieka, który prosi o elementy do typowego składaka.
KP: Ile miał Pan bagaży ze sobą?
SJ: Powiem szczerze, że tylko trochę części do roweru oraz bieliznę, którą wyrzucałem po każdym dniu, dlatego moja torba robiła się coraz lżejsza. Prawdziwą koszulkę kolarską dostałem od Starosty Łańcuckiego, za co dziękuję. Ponadto miałem na sobie specjalne spodenki, płaszcz przeciwdeszczowy i wodę w bagażu. W sumie wyszło około 20 kg. Dziennie potrafiłem wypijać nawet
8 litrów płynów!
KP: Czy warunki atmosferyczne były uciążliwe?
SJ: Do Kazimierza Dolnego pogoda była idealna! Na jednym z odcinków jechałem przez parę godzin w temperaturze 38-39 stopni, jednak najgorsza część była podczas ulewy - deszcz zniszczył mi nawigator i od tej pory korzystałem z "papierowej" mapy.
KP: Miał Pan chwile zwątpienia?
SJ: Tak, na jednym z odcinków już po 3 dniach jazdy nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Dodatkowo musiałem zmierzyć się z ulewą. Kiedy zatrzymałem się na posiłek, byłem tak zmęczony, że po paru kęsach straciłem całkowicie apetyt. Miałem świadomość, że nie mogę się wycofać, gdyż moja wyprawa zaszła już za daleko... Co mogłem zrobić? Chwilę odpocząłem, zregenerowałem siły i pojechałem dalej. Jedną z rzeczy, które źle wspominam to jazda po miastach - mimo ścieżek rowerowych trzeba się zatrzymać na każdym czerwonym świetle. W składaku jest tylko hamulec przy pedałach, dlatego właśnie trzeba od nowa rozpędzać całą ciężką "machinę". Dlatego z reguły starałem się wybierać drogi powiatowe.
KP: Czy zdarzały się jakieś nerwowe, niebezpieczne momenty?
SJ: Podczas mojej trasy był punkt, w którym przewidziana była przeprawa promowa. Ku mojemu zdziwieniu jedyne, co mogłem tam znaleźć to napis: "Z powodu niskiego stanu wody przeprawa promowa odwołana." Miałem dwa wyjścia: albo cofam się o ok. 30km do Włocławka, czyli dodajemy sobie dodatkowe kilometry, albo jadę przez las do Torunia około 15 km. Niestety nie miałem pojęcia, jak wyglądają tamtejsze warunki. Zastałem piasek do kostek...jazda na zwykłym góralu byłaby problemem, a co dopiero składakiem! Ponadto czekało na mnie błoto, rozdygotany most i porozlewane rzeczki. Koszmar.
KP: Jakich porad mógłby Pan udzielić tym, którzy chcą wybrać się w podobną wyprawę?
SJ: Przede wszystkim trzeba przygotować formę. Ponadto pasowałoby zainwestować w dobre części do roweru: wysokiej jakości łańcuch, żelowe siodełko oraz wszystkie niezbędne narzędzia. Warto też jak najbardziej uprościć serwisowanie roweru, czyli stosować uniwersalne elementy. Bagaż - bardzo ważna część wyprawy: najlepiej torba by nie obciążać pleców, minimalna ilość rzeczy i części wymienne do roweru.
KP: Czy planuje Pan kolejne wojaże?
SJ: Na razie nie chcę ujawniać szczegółów, gdyż przyjdzie na to odpowiedni czas. Mogę jedynie zdradzić, że planuję jechać "o krok dalej", oczywiście również składakiem. Mam nadzieję, że o mnie jeszcze usłyszycie!
Rozmawiała Karolina Porębna