Specjalnie wytypowane miejsce przyjęcia zrzutu znajdowało się w odległości około 7 km na północ od Łańcuta na polanie w rejonie lasu Brzeźnik w Rakszawie. Przylot zaanonsowano za pomocą nadania ustalonego sygnału wyemitowanego przez radio BBC, sygnał ten został odebrany przez prowadzących nasłuch żołnierzy Armii Krajowej. Zrzut przeprowadziły dwa czterosilnikowe samoloty typu "Halifax" pilotowane przez polskie załogi. Samoloty wystartowały z bazy w Brindisi we Włoszech i po kilku godzinach lotu dostarczyły zrzuconych na spadochronach sześciu doskonale wyszkolonych dywersantów tzw. cichociemnych oraz ulokowaną w specjalnych kontenerach broń i wyposażenie wojskowe. W zasobnikach, jakie trafiły tej nocy do żołnierzy konspiracji znajdowały się m. in. pistolety maszynowe Sten i karabiny maszynowe Bren wraz z amunicją, granatniki przeciwpancerne Piat wraz z pociskami, pistolety, opatrunki osobiste, a nawet lornetki, koce i sprzęt łączności. Ubezpieczenie i odbiór zrzutu zapewniły wyznaczone oddziały łańcuckiego obwodu Armii Krajowej. Zrzut miał miejsce po północy, żołnierze podziemia oraz lotnicy komunikowali się za pomocą sygnałów świetlnych. Co ciekawe, tej samej majowej nocy przeprowadzony został również inny zrzut zaopatrzeniowy materiałów wojskowego przeznaczenia z pojedynczego samolotu "Halifax" na placówkę odbiorczą o kryptonimie "Perkoz" położoną w rejonie Woli Zarczyckiej w odległości około 13 km od Rakszawy. Poprzedni zrzut uzbrojenia i innego sprzętu wojskowego na placówkę odbiorczą "Paszkot 106" w Rakszawie przeprowadzony został nocą 15/16 kwietnia 1944 roku.
Kulisy dwóch zrzutów alianckich przeprowadzonych w Rakszawie i jednego w Woli Zarczyckiej opisuje opracowanie monograficzne dr Andrzeja Borcza pt. "Obwód Łańcut SZP-ZWZ-AK w latach 1939-1945". Oto umieszczony w tej publikacji fragment związanych ze zrzutem w Rakszawie wspomnień obecnego na miejscu oficera łączności Komendy Obwodu Łańcut AK por. Walentego Dąbka ps. "Dąbrowa" : "…Przybiegają też ludzie z meldunkiem, że nie są w stanie podnieść niektórych żelaznych skrzyń. Przy świetle latarek oglądamy je. To raczej rury żelazne połączone metalowymi prętami. Ale znajdujemy nakrętki na tych prętach, odkręcamy je i wyciągamy pręty z uszek. Wtedy rura rozpada się na sześć bębnów, każdy z pasami do założenia na plecy. Ludzie zakładają je sobie na grzbiet i zanoszą już swobodnie do wozów. Z innymi skrzyniami nie ma kłopotów. Szybko one ulegają rozbiórce i odniesieniu do furmanek. Cała ta robota została wykonana w jakieś 15 minut. Teraz ustawiam zbieraczy w tyralierę na skraju zrzutowiska i przechodzimy całe pole… - Jest! Skrzynka bez spadochronu! - woła któryś ze zbieraczy. Faktycznie jest, zaryta do połowy w ziemię. Nieco dalej leży sam spadochron. Teraz padają rozkazy…
Z jedną z ocen książki dr Borcza opracowaną przez znawcę problematyki zrzutów i działań cichociemnych można zapoznać się klikając poniższy link: